Nasze 8 dni podzieliliśmy na dwie części po 3 dni jazdy z jednym dniem przerwy pomiędzy. Plan ostatecznie nie wyszedł do końca po naszej myśli ale założenia z małym poślizgiem zostały zrealizowane. Na miejscu nie korzystaliśmy z żadnego przewodnika. Bazowaliśmy na Google Earth, mapie i na trackach, które miałem z wyjazdu w 2014 roku, oraz tych z GardaMTB.com. To ostatnie źródło w zupełności wystarczy do zaplanowania fajnego wyjazdu, zwłaszcza jeśli ktoś jedzie pierwszy raz. W tym miejscu mogę również polecić OpenAndroMaps z motywem MTB. Mapa jest rewelacyjna – pokazuje trudność szlaków oraz ew. stromizny jakie czekają nas podczas walki z podjazdem. Do jej obsługi polecam oczywiście aplikację OruxMaps.
Pierwszy dzień potraktowaliśmy rozgrzewkowo. Trasa niezbyt wymagająca bo tylko 1200m podjazdu – na dobry początek – a także fajny zjazd na końcu. Pogoda nie rozpieszczała. W nocy padało a od rana przewijały się bardzo delikatne opady, które jednak nas nie zniechęciły. Skoro już tu jesteśmy, to jeździć trzeba. Po szybkiej i płaskiej asfaltowej rozgrzewce Limone – Riva, zabraliśmy się za wspinaczkę w kierunku Val di Ledro drogą Via del Ponale, która jest malowniczą, najeżoną tunelami szutrówką, przecinającą skalną ścianę od Rivy w kierunku wspomnianej doliny Ledro. Do jeziora o tej samej nazwie prowadzi nas ścieżka rowerowa, z której na chwilę zbaczamy licząc na fajny skrót. Okazał się on jednak na tyle zarośnięty, że musieliśmy się cofnąć i przejechać przez miasteczko Pre di Ledro. Następnie dalszy ciąg wspinaczki – raz asfalt – raz szuter – raz beton. Kilka serpentyn i na końcu krótki interwał. Bardzo dobra opcja na wyjazd w górę. Nie trzeba butować – wszystko jest do podjechania. Po osiągnięciu naszego celu czyli Bocca Dei Fortini, czekał nas krótki odcinek płaskiego szutru do Baita Segala i dalej do zjazdu do Limone o przerażającej nazwie Bike Extreme Limone. Z Extreme jednak nie ma on za wiele wspólnego. Jest to po prostu fajny długi singiel z agrafkami na początku i szutrową końcówką przeplataną kocimi łbami, które nieraz bywają śliskie.
Bocca di Fobia to bardzo trudny szlak. Nie ze względu na przewyższenia a na ekspozycje która czeka nas po drodze. Co więcej tego dnia znów padało a korzenie i kamienie na szlaku były bardzo śliskie. Trzeba było uważać bo lot w dół może kosztować nas nawet życie. Startujemy z miejscowości Vesio, gdzie bez problemu możemy zostawić auto na darmowym parkingu. Szybko nabieramy wysokości szutrowymi serpentynami i docieramy do Cima Mughera, gdzie zaczyna się półka skalna. Dla mnie większość do jazdy, część do przepchania ze względu na ekspozycje. Są i tacy co przejadą cały odcinek ale są i tacy, którzy ani myślą tam stanąć butem. Polecam więc rozsądnie podejść do tematu. Bocca di Fobia to przełęcz, z której czeka nas trudny technicznie zjazd do asfaltu prowadzącego na Passo Nota. Wspinaczka na zmęczeniu może chwilę potrwać. Serpentynami docieramy do celu i stąd czeka nas już tylko szutrowy, fajny zjazd do Vesio, kończący dzisiejszą trasę.
Dystans: 30km
Przewyższenie: ~1000m
Nie ma tracka .gpx 😉
Tego dnia złapał nas leń. Późno wstaliśmy, późno wyjechaliśmy a co gorsze, Piotr złapał gumę rozcinając spektakularnie oponę. Wszystko to poskutkowało podjęciem decyzji o nawrotce. Tym oto sposobem przesunęliśmy zdobycie Passo del Tremalzo na dzień kolejny.
Przed opisem trasy na Tremalzo, wrócę na moment do schroniska Baita Segala. Jest to jedyne w swoim rodzaju schronisko, gdzie za zapłatą “co łaska” możemy napić piwa, wina, kawy, herbaty czy też wody (kolejność nieprzypadkowa) oraz przygotować podstawowe pożywienie. Dostępne są w zależności od dnia różne rzeczy. My trafiliśmy na świeże pieczywo, szynki, sery. Makaron, ryż, przyprawy – to też było 🙂 W schronisku nie ma obsługi. Opłatę uiszczamy wg. uznania do puchy – skarbonki. Ciekawe rozwiązanie, nieprawdaż?
Tego dnia już było znacznie lepiej. Wstaliśmy o czasie i zebraliśmy się dość szybko. Pogoda była idealna – 0 chmurek na niebie. Jako, że dnia poprzedniego asfaltowy podjazd wymęczył nas konkretnie, zapadła decyzja o wyjeździe autem do Vesio skąd ruszyliśmy na dalszą część trasy – tą którą odpuściliśmy ostatnio. Z perspektywy czasu była to bardzo dobra decyzja bo zaoszczędziła nam ponad 600m pionu po stromym asfalcie. Jak się okazało od Vesio jest jeszcze 15km podjazdu. Pięknego podjazdu! Zdjęcia mówią same za siebie. Wodospad który przecinamy po drodze nazywa się Cascata di Lavino i ma około 80m wysokości. Wspinaczkę kończymy powyżej 1800m.n.p.m gdzie tunelem przebijamy się na wschodnie zbocze Cima Marogna. Stamtąd rewelacyjne widokowo, szutrowe serpentyny z kilkoma tunelami sprowadzają nas znów na Passo Nota. Generalnie cała trasa jest bardzo malownicza, obfita w piękne panoramy oraz łatwa technicznie. Z Passo Nota kierujemy się znaną już nam szutrówką w kierunku Baita Segala. Tym razem nie zjeżdżamy Bike Extreme a za poradą napotkanego kolarza, omijamy zamknięty odcinek szlaku do Pregasiny przez Prati di Guil i zjeżdżamy najlepszym singlem świata do wspomnianej przed sekundą Pregasiny. Końcówka trasy to świetna zamknięta serpentyna prowadząca do Via del Ponale, którą ostatecznie docieramy do Rivy.
Najbardziej wymagająca kondycyjnie trasa zaczynająca się podjazdem na Monte Varagna. Tym razem zaczynamy z Torbole, gdzie zaskakuje nas fakt, że Parking Panorama od tego roku jest płatny. Nie ma się jednak co stresować bo auto można zostawić troszkę wyżej, bez żadnych opłat. Asfalt a w końcówce szuter szybko dodaje nam cyferek do wartości przewyższenia i pozwala na relatywnie łatwe zyskanie wysokości. Na górze jest tak zimno, że rezygnujemy z ataku na Monte Altissimo i kierujemy się dokładnie tak samo jak jechałem w 2014. Po drodze zjazd fajną dolinką i kilka ruin oraz okopy z pierwszej wojny światowej. Jest też odcinek na dużej ekspozycji gdzie bywa niebezpiecznie. Z Monte Campo, na której szczycie znajduje się metalowy krzyż, mamy super widok na Valle dell’Adige oraz na Monte Altissimo i Baldo. Stamtąd czekają nas już niemal same zjazdy aż do Sant’Antonio. Nie spodziewajcie się jednak jakichś super odcinków. Jest trochę wszystkiego – sporo kamieni i dużych kocich łbów, szuter, beton ale i asfalt.
Ostatniego dnia jazdy zaczęliśmy sobie od asfaltu do Vesio, tak na rozgrzewkę. Poszło nam to sprawnie bo tylko godzinkę się z nim tłukliśmy. Następnie szutrem, którym zjeżdżaliśmy dnia drugiego wspięliśmy się na Passo Nota, skąd pognaliśmy po raz ostatni do schroniska Baita Segala i na najlepszy na świecie singielek do Pregasiny. Napiszę może dlaczego on taki najlepszy. Bo nie jest za trudny i przynosi masę frajdy. Naszpikowany białą skałą i korzeniami, wije się wzdłuż zbocza. Po drodze 150 miejscówek z pięknymi widokami a w głowie myśl, żeby to się czasem nie skończyło za kolejnym zakrętem. Nawet nie trzeba go szybko jechać, żeby w pełni cieszyć się tym, czego właśnie się doświadcza. Na koniec oczywiście Via del Ponale na pożegnanie z Rivą. Traska, zgodnie z założeniem, w sam raz na ostatni dzień – bez niespodzianek, po znanych ścieżkach i z fajnym zjazdem na koniec.
– Garda wcale nie musi być droga, wystarczy pojechać tam w maju. Za nasz domek cena w sezonie jest 4x wyższa. Baza noclegowa jest bardzo urozmaicona. Łatwo znaleźć miejscówki w popularnych serwisach turystycznych.
– Przed wyjazdem należy zapoznać się z topografią terenu. Jazda bez przygotowania, bazując tylko na mapie może skończyć się dużą ilością pchania roweru pod górę. Po raz kolejny mogę polecić OpenAndroMaps, gdzie pokazane są stopnie trudności i stromizny szlaków. Z pewnością zrobię niedługo krótki wpis o tej mapie.
– Na Monte Baldo da się wyjechać kolejką a na niektóre słynne szlaki da się dotrzeć tzw. Bike Shuttle czyli busem z przyczepą który wywozi bikerów na górę. My tu jednak o ęduro nie rozmawiamy.
– Na miejscu znacznie łatwiej usłyszeć język niemiecki niż włoski. To głównie na naszych przyjaciołach niemiaszkach lokalsi tam zarabiają…
– …co za tym idzie, trzeba uważać na popularnych szlakach. Bardzo dużo jest bikerów nie do końca kumających jazdę na rowerze a z pozoru wyglądających na prosów.
– Śmiało można brać rodzinkę na wakacje! Dookoła jeziora jest masa innych atrakcji. Parki wodne, parki rozrywki z rollercoasterami, bazy i szkoły sportów wodnych, kamieniste publiczne plaże, centra handlowe ( 😛 ) itp, itd. Każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Po szlakach oczywiście można też butować i jestem przekonany, że ci, którzy to lubią, będą bardzo zadowoleni. Pobliska Verona również jest miejscem wartym odwiedzenia!
– Jeżeli chodzi o włoską kuchnię, można się rozczarować. W kilku miejscach jedliśmy pizze i była raczej słaba. W prawdzie nie robiliśmy jakiegoś szczególnego rozeznania gdzie uderzyć ale miejsca, w których jedliśmy, z zewnątrz wyglądały bardzo dobrze.
– Sklepów i serwisów rowerowych jest pod dostatkiem. Nie ma obaw, że przy grubszej awarii będziemy skazani na koniec jazdy i siedzenie na plaży.
Prawa autorskie zastrzeżone
53x11.pl - BLOG KOLARSKI | Stworzył i prowadzi Michał Masłowski | Wdrożenie: Strony i sklepy internetowe WordPress Rzeszów