Home > Szosa > Dookoła Lago d’Iseo

Końcówka października to już w zasadzie po sezonie. Niektórzy całkiem odstawili swoje koła i zajęli się innymi sportami. We Włoszech natomiast końcówka listopada to okres, gdzie po przejechaniu trasy i wrzuceniu tracka na Stravę, po odpaleniu FlyBy zobaczysz kilkadziesiąt kółeczek z profilówkami, które tego samego dnia pomyślały tak jak ty – pojadę dziś nad Lago d’Iseo.

Pomysł okrążenia jeziora Iseo zrodził się początkiem tygodnia ale pogoda pozwoliła na wyruszenie w trasę dopiero w sobotę. Dojazd z Mediolanu to jakieś 45min i 5,20eur w plecy za autostradę.

PROTIP: Włoskie autostrady są drogie. Unikać.

Po dojechaniu na miejsce czyli do miejscowości Paratico, i zostawieniu samochodu pod jakimś biedronkopodobnym sklepem – ruszam. Jest w miarę ciepło, około 15 stopni. Wiatru nie czuć, słońce delikatnie i miejscowo przebija się przez nisko zawieszone, niezbyt gęste chmury. Plan to mniej-więcej 65km dookoła jeziora. Niby po płaskim aczkolwiek doświadczenia znad “niedzielnej rundy” czyli Como, zapalają lampkę – może się okazać, że jazda wzdłuż brzegu to niezły interwał. Tutaj, jak się później okazuje, wcale tak nie jest. Po drodze pokonuję tylko kilka minimalnych hopek.

Początek trasy to w zasadzie nic ciekawego z mojego punktu widzenia. To samo co nad każdym innym północnowłoskim jeziorem – czyli jest przepięknie. Chyba się już przyzwyczaiłem do takich widoków. Nie robią takiego wrażenia jak kiedyś. Już na pierwszych kilometrach doganiam dwóch kolarzy goniących kolejnego, który jedzie jakieś 40m przed nimi. Szybko ich mijam (wtedy zorientowałem się, że chyba jednak wieje w plecy bo 35+ na liczniku) i dochodzę, jak się okazuje, do miłej pani 50+ lat, na nowej Dogmie, z nogą tak wycieniowaną jak pierwsza dziesiątka górskich MP Masters w odpowiadającej kategorii męskiej. Dwóch typków miało problem ją dogonić. Jedziemy chwilę wspólnie ale mój track w Iseo odbija do centrum miasteczka a miła pani, z uśmiechem żegnając mnie superprzyjaznym “CIAO!”, kontynuuje swoją jazdę główną drogą.

Z Iseo, które jest oczywiście bardzo ładne (jak większość tego typu włoskich miasteczek) ruszam dalej na północ. Po drodze przystaję zauważywszy maleńką wysepkę z mikro zamkiem na środku jeziora. Wygląda niesamowicie. Po powrocie i szybkim internetowym śledztwie, okazuje się że to Isola di Loreto – polecam wygooglować. Jadę dalej.

Od miejscowości Vello, gdzie zbaczam z głównej drogi, zaczyna się poezja. Prędkość od razu poszła w dół a ręka co raz to wędrowała mi do kieszonki po telefon. O co chodzi? O najpiękniejszą ścieżkę rowerową jaką do tej pory jechałem. Brzegiem jeziora, z wykutymi w skale tunelikami. Wąski asfalt wije się na krawędzi skalnej ściany tuż nad wodą. 0 samochodów, sami rowerzyści i kilku pieszych oraz jeden rolkarz. Widoki niesamowite. Klimat nie z tej ziemi. Myślałem, że nad Iseo nic mnie nie zaskoczy, że to będzie kolejna ‘niedzielna runda’ nad pięknym jeziorem. Myliłem się. Z resztą zobaczcie sami:

Dalsza trasa to mniej ciekawe krajobrazy aż do miejscowości Castro, gdzie znów trafiam na brzeg jeziora i podążam tym razem już drogą o podobnym do wyżej wspomnianej ścieżki charakterze. Tutaj wiatr niestety wieje w twarz, i to dość mocno. Z 35 zrobiło się 28km/h. Do tego motocykliści dający w palnik na każdej prostej. Przestało być tak przyjemnie jak po drugiej stronie jeziora. Kawałek dalej decyduję się na odbicie w prawo i podjechanie paru serpentyn. U stóp podjazdu mijam wielką cementownię. Kto w ogóle pomyślał, żeby w takim miejscu umieszczać taki ogromny obiekt? Widziałem ją już z drugiej strony jeziora i zastanawiałem się co to. Wjazdy dla ciężarówek rozmieszczone są na 3 „piętrach” dostępnych dzięki serpentynom, po których jadę. Okazuje się, że droga u góry, powyżej cementowni, jest zamknięta i nie uda mi się zrobić pętli. Kieruję się zatem jeszcze kawałek wyżej w stronę miejscowości Parzanica (nie umiem sobie odmówić wymawiania tej nazwy inaczej niż po polsku) w celu przyfocenia jeziora z wyższej perspektywy. Cementownię wam odpuszczę, łapcie fotki jeziora 🙂

Po zjechaniu tą samą drogą kieruję się dalej na Sarnico. Na szczęście wiatr odrobinę się uspokoił dzięki czemu jedzie się przyjemniej. W samym Sarnico minąłem dwa interesujące miejsca. Pierwsze to Villa Surre – odsyłam do Google. Drugie to stocznia jachtów Riva. Duma Sarnico. Na rondach nawet umieszczone są łodzie Riva. Przepiękne… Sama stocznia jest dość duża bo i jachty, które z niej wypływają są duże. Polecam odwiedzenie ich strony: http://www.riva-yacht.com/ Z Sarnico już miejskimi uliczkami do auta i powrót na bazę do Milano. W sumie nawet na kawę się nie zatrzymałem. Chyba jeszcze nie jestem wystarczająco włoski…

Koniec końców jakby to wszystko podsumować? Nad Iseo byłem pierwszy raz i na pewno nie ostatni. Jazda wybrzeżem jest mniej męcząca niż nad Como bo droga mniej lawiruje w pionie. Widoki oczywiście przednie no i ta ścieżka po wschodniej stronie jeziora… Generalnie na ten czas w roku, gdzie niekoniecznie trzaska się przewyższenia i interwały, jest to piękna i lekka krajobrazowa trasa z paroma ciekawostkami po drodze. Okolicę postaram się jeszcze wybadać pod kątem opcji górzystych ale na pewno nie ma ich tu tyle co nad Como i nie są to miejsca kultowe jak np Ghisallo czy Sormano. Zainteresowanych odsyłam do mojego wpisu o okolicach jeziora Como.

53x11.pl - BLOG KOLARSKI | Stworzył i prowadzi Michał Masłowski | Wdrożenie: Strony i sklepy internetowe WordPress Rzeszów