EKSPLORACJA SZWAJCARII

ROWEREM PRZEZ SERCE ALP

9 sierpnia 2018 by in category Szosa tagged as , , , with 0 and 11
Home > Szosa > Szwajcaria – podejście pierwsze

Chyba już przyzwyczailiście się do nieregularności pojawiania się wpisów na mojej skromnej stronie. W opracowaniu wciąż mam majowy, długi wpis dotyczący wyjazdu nad jezioro Como a jednak zdecydowałem się opublikować wcześniej krótką, lecz bogatą w fotografie, relację z tygodniowego pobytu w Szwajcarii. Jest to temat bardzo świeży gdyż piszę te słowa ledwo dzień po powrocie ale wydaje mi się, że na gorąco wyjdzie to najlepiej. Zapraszam do lektury i przeglądania zdjęć. Szwajcaria nas zauroczyła.

Niby wyjazd jak wyjazd – co roku staramy się z Ewą uderzyć w jakieś fajne miejsce z rowerami. Najczęściej są to Dolomity ale przez fakt, że w tym roku w Dolomity jedziemy we wrześniu, trzeba było znaleźć coś innego. Padło na Szwajcarię.

Tym razem nie rezerwowaliśmy apartamentów. Zdecydowaliśmy się na namiot i palcem po mapie wytypowaliśmy miejsca, które chcieliśmy zobaczyć. Na naszej liście pojawiły się takie nazwy jak Furka, Grimsel, Susten, Tremola, Nufenen i Nivolet. Ta ostatnia, jest jedyną przełęczą, którą odwiedziłem po raz wtóry. Reszta była dla mnie niewiadomą. Oprócz powyższych, moim motorem napędowym była przełęcz Grosse Scheidegg, którą poznałem w necie dzięki zdjęciom Jereda Grubera. Do tego historia z niezwykle sławną północną ścianą Eigera podsycała moją chęć zobaczenia tej góry na własne oczy. Nie zawiodłem się.

Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie pojechać w 1 dzień najdalej od domu i sukcesywnie przesuwać się w kierunku Polski, aby uniknąć sytuacji, że z lenistwa (eee bo to już za daleko, zostańmy tutaj) odpuścimy jakąś część wyjazdu. Tak też ruszyliśmy ku Ceresole Reale. Dojazd na miejsce to około 1600km. Po drodze, jedną noc przenocował nas znajomy w St. Gallen, do którego planowaliśmy zawitać pod koniec wyjazdu. Pater Gregor, jeżeli to czytasz, bardzo dziękujemy Ci za pomoc i podwójną gościnność!

Trasa pierwsza: Nivolet i teatr chmur

Dokładnie tak – naszą wyprawę do Szwajcarii zaczęliśmy we Włoszech. Pod Colle del Nivolet zameldowaliśmy się w niedzielę popołudniu i pomimo niepewnej pogody, zdecydowaliśmy się jeszcze tego samego dnia podjechać na górę. Była to najlepsza z możliwych decyzji. Wiadomo – idealne, bezchmurne warunki pogodowe sprawiają, że wszystko wygląda super. Tutaj jednak działy się rzeczy niesamowite. Chmury przebijały się przez góry, szła na nas burza, temperatura spadła nawet do 8 stopni, wyszła tęcza, świstaki biegały wokoło, kozice pozowały do zdjęć. Czegóż można chcieć więcej? Dynamika aury dodała niesamowitego uroku najpiękniejszej przełęczy Alp* (w mojej subiektywnej ocenie ofc). Trochę suchych faktów o Nivolet:

– kilka opcji podjeżdżania – nawet ponad 40km podjazdu, jeżeli zaczniemy od Locany (to już raz robiłem i nie do końca polecam). Tym razem zaczynaliśmy z Ceresole Reale (14km) i jest do dużo lepsza opcja.
– ~2000m przewyższenie jeżeli start z Locany, ~1050 jeżeli z Ceresole Reale.
– dach na 2641m.n.p.m. czyli 9 miejsce pod względem najwyżej położonych alpejskich dróg.

Colle del Nivolet od Ceresole Reale

Długość: 14km

Przewyższenie: 1050m

Nachylenie: 9%

Dach: 2641m.n.p.m.

Przełęcz znajduje się na terenie parku narodowego Gran Paradiso i obfituje w przepiękne widoki. Okoliczne szczyty sięgają około 3300m a samego szczytu Gran Paradiso niestety z przełęczy nie widać. Po drodze mijamy dwa sztuczne jeziora – Serrù i Angel. Zapora tego pierwszego to potężnych rozmiarów konstrukcja, której zadaniem jest generowanie energii elektrycznej. Po drugiej stronie przełęczy również znajdują się dwa spore jeziora i kilka mniejszych, te jednak są już naturalnie uformowane.

Najbardziej kultowym widokiem jest ten z balkonu przed samą przełęczą (znakomite miejsce na śniadanie – sprawdziliśmy na drugi dzień rano) w stronę sztucznych jezior i drogi, którą się wcześniej podjeżdżało. Szeroka dolina zamyka się przełęczą, uprzednio skręcając w prawo. Mamy piękny widok na jeziora i na drogę, która pnie się stromym, kamienistym zboczem oraz na szczyty gór, które w zasadzie cały rok pokryte są śniegiem. Kontrast, barwy, różnorodność natury i alpejska fauna (która zbytnio się nie kryje przed ludźmi) sprawiają, że jest to miejsce magiczne. Myślę, że zdjęcia w jakimś stopniu to potwierdzają.

Mikroalbum z tego dnia:

Lecimy dalej. Dzień drugi to dzień przeznaczony na podróż do Szwajcarii. Po ulewnej nocy w namiocie, rano wyszło słońce. Dzień zaczęliśmy od wyjechania autem na Nivolet i zjedzenia śniadania na wspomnianym wcześniej balkonie. Następnie ruszyliśmy w kierunku Szwajcarii. Stwierdziliśmy, że skoro i tak mamy cały dzień na transfer, skorzystamy z dobrodziejstwa silnika o spalaniu wewnętrznym i zamiast płacić niemal 50EUR za tunel pod Wielką Przełęczą Świętego Bernarda, wturlamy się na górę. /Ciężka decyzja, huh?/ No cóż, i tutaj ciężko nie użyć słowa „pięknie”. Przełęcz robi wrażenie. Od Aosty jest bardzo długa. Na górze można zaobserwować ciekawe formacje skalne, niejako wyrastające z ziemi pod kątem. Wrzucam poniżej kilka zdjęć, jednak na dłuższy opis będziecie musieli poczekać do momentu, kiedy wjadę tam na rowerze. Dalej przez Martigny polecieliśmy na Montreux, gdzie odwiedziliśmy Queen Studio Experience i pomnik Freddiego (jestem fanem twórczości Queen – nie mogłem sobie tego odpuścić) i ruszyliśmy już do celu naszej podróży – Innertkirchen.

Na miejsce zajechaliśmy tak późno, że kemping był już zamknięty. Zdecydowaliśmy się przekimać te kilka godzin w aucie i poczekać na otwarcie. Jak wielkie było nasze zdziwienie faktem, że kościół, pod którym zaparkowaliśmy, przez całą noc, co 15minut oznajmiał nam, że nie jest to do końca dobre miejsce na drzemkę. Ruszyliśmy więc kawałek dalej, znaleźliśmy parking na uboczu i spokojnie przekimaliśmy kilka godzin do rana.

Właściciele kempingu przyjęli nas bardzo gościnnie i kulturalnie. Dostaliśmy parcelę zaraz przy łazienkach co było dla nas bardzo wygodne. Na miejscu były zawsze czyściutkie łazienki i prysznice, lodówka dla gości, kanciapa z narzędziami i gniazdkami i inne udogodnienia. Co więcej – wcale nie było drogo. Za 3 noce i dwie osoby, z prądem dostarczonym do parceli zapłaciliśmy 80CHF. Ale my tu o jeździe na rowerze 🙂 Po rozbiciu namiotu ogarnęliśmy się szybko i ruszyliśmy na najpiękniejszą trasę całego wyjazdu.

Trasa druga: Z widokiem na Eiger

Grosse Scheidegg – ta nazwa chodziła za mną od dłuższego czasu. Podczas gdy większość ludzi zna te kultowe, Szwajcarskie przełęcze, o których będzie później, o tyle właśnie GS jest tą niższą, mniej znaną i raczej niezbyt często odwiedzaną przeprawą. Jak wielkim błędem byłoby nie pojechanie tam, przekonaliśmy się już kilkanaście km po starcie. Długo myślałem jak można to opisać słowami i doszedłem do wniosku, że chyba najlepiej w ten sposób: Wyobraź sobie że jedziesz na Passo Sella (a czytając tego bloga, jest wielce prawdopodobne, że już tam byłeś/aś). I teraz wygląda to tak. Jak jedziesz sobie pod tą Sellę i zaczynają się serpentyny powyżej poziomu lasu, to z prawej strony masz wielką ścianę masywu Sella. Jest obraz w głowie? OK. To ja napiszę tak. To co jest przed nami na Grosse Scheidegg, czyli ściany Wellhorn, Wetterhorn i dalej Eigeru, Mönch i Jungfrau są pewnie z 2 albo 3x wyższe, bardziej strzeliste, o bardzo ciekawej strukturze, z lodowcami poniżej szczytów, masą wodospadów i generalnie wywołują emocje ogromnego szacunku do gór – przynajmniej u mnie. Efekt jest taki, że nie można od nich oderwać wzroku.  Podjeżdża się na tyle blisko pod ściany, że nawet kamera sportowa z szerokokątnym obiektywem, nie jest w stanie objąć całej góry i kolarza na drodze w kadrze.

Eiger – szczyt w Alpach Berneńskich o wysokości 3970 metrów n.p.m. Jest najbardziej znaną górą w historii alpinizmu ekstremalnego. Wraz z Mönchem i Jungfrau tworzy trio (Dreigestirn) wielkich szczytów w północnej części berneńskiego Oberlandu w Szwajcarii. Jego północna ściana znana jest pod kilkoma nazwami: Eigerwand, Nordwand lub Mordwand (Ściana Śmierci) – to nazwa, jaką zaczęto określać ją po wielu tragicznie zakończonych próbach jej zdobycia. (…) Północna ściana ma 1800 metrów wysokości i jest to najwyższa pionowa ściana w Alpach i Europie. Tworzy ona wraz z filarem Walkera na Grandes Jorasses i północną ścianą Matterhornu tzw. Tryptyk Alpejski.Za Wikipedią

Poniższe zdjęcie przedstawia niższą ścianę góry Wetterhorn.

Piękne widoki, piękna droga wijąca się pośród gór – to przełęcz jak każda inna, nie? No niekoniecznie. Na Grosse Scheidegg jest ZAKAZ wjazdu dla samochodów i motocykli. Jedyne co brzęczy tam silnikiem to autobusy transportujące turystów na przełęcz. Poza nimi, użytkownikami drogi (w pełni asfaltowej z obu stron) są głównie kolarze i krowy. Z tym, że krów jest więcej niż kolarzy. Taki paradoks. Suma summarum – siedzisz sobie na górze, podziwiasz widoki, świstaki biegają, krowy dzwonią dzwonkami, nic nie warkocze, nic nie wyje na prostych odcinkach drogi, nic nie piszczy oponami na winklach. Jedyne co może zakłócić Twój spokój to od czasu do czasu klakson autobusu (ale gra taką śmieszną melodyjkę, że jest to na swój sposób urocze) i startujące za górą myśliwce szwajcarskiej armii, których nie sposób zauważyć.

Muszę przyznać, że bez dwóch zdań, jest to teraz moje ulubione miejsce w Alpach i ciężko mi będzie nie wrócić tam za rok. Zawsze wszystkim mówię, że Dolomity są o poziom wyżej niż wszystko inne co do tej pory widziałem ale od lipca AD 2018, Grosse Scheidegg jest o dwa poziomy wyżej niż Dolomity.

Jeszcze parę słów o tym co było dalej. Przyzwyczajony do faktu, że nad Lago di Como jadąc wzdłuż brzegu jeziora, nie robi się nie wiadomo ile przewyższeń, miałem w głowie obraz spokojnego i łatwego powrotu do bazy. Jak duże było moje zdziwienie, gdy jadąc wzdłuż Brienzersee zaliczyliśmy dwa spore podjazdy i szutrową drogę…

Mikroalbum z tego dnia:

Trasa trzecia: Grimsel – Furka – Grimsel

Kolejny dzień miał przynieść najtrudniejszą trasę całej wyprawy. Mieliśmy zaliczyć po kolei Sustenpass 2224 m.n.p.m., Furkapass 2429 m.n.p.m. i Grimselpass 2164 m.n.p.m. co miało dać około 120km i 4500m przewyższenia. Niestety z rana pogoda nie była zbyt zachęcająca do jazdy a poza tym zmęczenie podróżą i dniem poprzednim dało się we znaki. Zdecydowaliśmy zatem pospać trochę dłużej i obciąć trasę o jedną przełęcz. W międzyczasie chmury zniknęły i zrobiło się bardzo ciepło. Ostatecznie zdobyliśmy Grimsel i Furkę przy czym Grimsel 2x. Jako bonus dołożyliśmy sobie przejazd do Oberaar polecony przez Pawła co w sumie zaowocowało niemalże stówką i solidnym 2800m przewyższenia. Po drodze zjedliśmy pyszną zupę w jednej z knajp i przekonaliśmy się, że w Szwajcarii jest zdecydowanie mniej rowerzystów niż we Włoszech.

Poniżej przedstawiam dane podjazdów zaliczonych tego dnia. Nie ma zbyt wiele do opisywania. Po Grosse Scheidegg niestety byliśmy tak rozpieszczeni widokami, że Grimsel i Furka stały się dość zwyczajne. Ale po kolei.

Grimselpass od strony północnej to dość długi podjazd – przeszło 27km. Mimo to jedzie się bardzo przyjemnie. Nachylenie nie skacze i jest umiarkowane. Po drodze jest odcinek brukowy, którym w pięknej scenerii omijamy jeden z tuneli. Wyżej znajdują się spore tamy i dwa jeziora. Droga aż do wyższych partii w zasadzie nie ma zakrętów, jedzie się szeroką alpejską doliną a i z tego co wiem, wiatr często wieje w plecy, tak jak nam tego dnia. Na szczycie również czeka na nas jeziorko i piękny widok na Furkę.

Grimselpass od Innertkirchen

Długość: 27km

Przewyższenie: 1538m

Nachylenie: 5,8%

Dach: 2164m.n.p.m.

Furkapass od Gletsch to w zasadzie końcowy odcinek podjazdu, który zazwyczaj liczy się od Oberwald (17km) lub nawet od Brig (57km). Po zjeździe z poprzedniej przełęczy ląduje się jednak w Gletsch – malutkiej wiosce ze stacją parowozu jadącego przez Furkę i Oberalp. Nam niestety nie było dane go zobaczyć.

Sam podjazd upłynął raczej szybko. Po drodze minęliśmy słynny, lecz nieczynny, hotel Belvedere oraz wczuwaliśmy się w klimat 007. To właśnie po – jeszcze w pewnym stopniu szutrowych – zakrętach Furki, Sean Connery w DB5 występował na planie Goldfinger.

Furkapass od Gletsch

Długość: 10,5km

Przewyższenie: 670m

Nachylenie: 7%

Dach: 2429m.n.p.m.

Przed rozpoczęciem 30-kilometrowego zjazdu został nam jeszcze tylko podjazd na Grimselpass od drugiej strony – czyli znów od miejscowości Gletsch. W sumie to nawet nie zorientowałem się jak byliśmy na górze 🙂

Jako dodatek wrzuciliśmy sobie do menu dnia, wspomnianą wcześniej, drogę na Oberaar i to była najlepsza decyzja tego dnia. Droga wijąca się nad przepaścią, której dno wypełnia Grimselsee. Woda w tym jeziorze wygląda tak, jak zaprawa murarska w betoniarce z delikatną domieszką niebieskiego barwnika. Ciekawe. Zapraszam niżej po zdjęcia.

Grimselpass od Gletsch

Długość: 6km

Przewyższenie: 410m

Nachylenie: 6,5%

Dach: 2164m.n.p.m.

Z ciekawostek – Hotel Belvedere na Furkapass – niby miejsce kultowe, które bardzo chciałem zobaczyć. W rzeczywistości nic specjalnego. Ot budynek na zakręcie. Myślę, że większe wrażenie by robił, gdyby był otwarty. Wtedy na pewno zaglądnęlibyśmy do restauracji na przerwę i wydaje mi się, że wtedy mógłbym inaczej odebrać jego lokalizację w, jakby nie patrzeć, wyjątkowym miejscu.

Droga na Oberaar – jest super. Totalnie. Na pewno uroku dodał jej zbliżający się zachód słońca. Zrobiliśmy tam sporo ładnych zdjęć. Widoki na lodowce, jeziora i czterotysięczniki robią robotę. Zdecydowanie – mocne drugie miejsce pod względem widoków na tym wyjeździe, po stronie szwajcarskiej.

I teraz w sumie nie wiem jak się odnieść do tych przełęczy. Urosły do miana kultowych pomimo, że nie jest to jakaś rewelacja widokowa. Wysokie góry są dość daleko. Bardzo pozytywne wrażenia robi natomiast widok z Grimsel na Furkę i odwrotnie. Zamknięcie doliny Rodanu i lodowiec będący jego źródłem, widziane z dolnego odcinka Furki są super. Otoczenie jest raczej surowe i trudno się dziwić – w końcu wyjeżdżamy na ponad 2400m. Ruch samochodów i motocykli dość duży. Asfalty bardzo dobre. Słowem – warto się wybrać i odhaczyć.

Mikroalbum z tego dnia:

Trasa czwarta: Nufenen + Tremola

Plan na ostatni rowerowy dzień wyjazdu również uległ zmianie. Zamiast pętli z Oberwald przez trzy przełęcze, postanowiliśmy zaliczyć tylko dwie i wystartować z Airolo. Głównym powodem był upał i fakt, że na Furkapass byliśmy w dniu poprzednim. Co więcej, taki plan umożliwił nam rekonesans Sustenpass i przejazd samochodem przez wąwóz Schöllenen.

Po dotarciu do Airolo sami nie wiedzieliśmy czy nasze lenistwo pozwoli nam na oblecenie nawet tych dwóch przełęczy. Wysiadając z samochodu na niemal 40 stopni byliśmy przekonani, że pojedziemy tylko na Tremolę. Coś mnie jednak ostatecznie podkusiło i po wpięciu w pedały powiedziałem – Dobra jedziemy na Nufenen. I tak też się stało. Co ciekawe, Nufenen od Airolo to 23km pod górę i pierwsze odczucia z tego podjazdu miałem bardzo pozytywne. 2-4%, 25km/h – elegancko się leciało. Im dłużej jednak utrzymywało się tego typu nachylenie tym bardziej zaczynałem zdawać sobie sprawę co to oznacza. Na 12km do mety wszystko stało się jasne. Zaczęła się betonowa droga i procenty uderzyły z impetem. Od rzeczonych 12km do końca nie zeszło poniżej ~9% a skwar był tak straszny, że jedyne czego wyczekiwałem to kawałka cienia. Nufenen jest jednak taką przełęczą, gdzie cienia zwyczajnie nie ma. Cały podjazd upłynął w pełnym słońcu, 37 stopniach i zapachu farby do malowania pasów bo akurat tego dnia malowano linie na drodze. Całe szczęście, nie jestem wrażliwy na tego typu zapachy.

Na przełęczy nie mogliśmy odpuścić sobie minestrone, lodów i coli. Bez tego nic by dalej nie poszło. Zrobiliśmy dość długą pauzę żeby zbić gorączkę zaserwowaną przez temperaturę. Knajpa na górze oferuje dobre jedzonko i nie jest ono astronomicznie drogie. Co więcej, jest taras z pięknym widokiem na czterotysięczniki i lodowce, które widać też z Furki. Tutaj są jednak zdecydowanie bliżej naszych oczu.

W dół ruszyliśmy z mieszanymi uczuciami ale na szczęście zjazd dodał nam sił. Na Gotarda jechało się świetnie a sama Tremola to mistrzostwo świata. Wydawało mi się, że podjazd po bruku będzie ciężki i nieprzyjemny ale nic bardziej mylnego. Kostki ułożone są bardzo równo a nachylenie utrzymuje się na rozsądnym poziomie 7-8%

To co jest świetne w tym miejscu to kontrast pomiędzy dwoma szlakami komunikacyjnymi. Zwróćcie uwagę. Stara droga, zbudowana w latach 1827 – 1832 to 24 brukowe serpentyny wijące się zboczem Val Tremola. Nowa droga łącząca Przełęcz św. Gotarda z Airolo, na tym samym odcinku ma dwie serpentyny. Daje do myślenia. Drogi w niższej partii przeplatają się robiąc niesamowite wrażenie. Co więcej, w obu przypadkach widać jakim wyzwaniem była ich konstrukcja. Stara droga stoi na ścianach oporowych o nawet 8m grubości. Serpentyny nowej wsparte są na słupach, kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Do tego klasyka – bydło z dzwonami, świstaki, zerowy ruch na Tremoli. Tego miejsca po prostu nie można ominąć.

Podjazd zajmuje nam około godzinę netto. Znów dużo czasu przeznaczyliśmy na zdjęcia, obserwację świstaków i podziwianie widoków. Całe szczęście, że możliwy jest zjazd nową drogą. Bruk na zjeździe to nie jest najszczęśliwsza z opcji na rodzaj nawierzchni.

Na koniec oczywiście ciekawostka. Przez przełęcz Św Gotarda można jechać historyczną karocą Gotthardpost. Jest to wierna kopia karocy, jaką przemierzano przełęcz 170 lat temu. Co ciekawe – trasa przebiega z Andermatt do Airolo czyli podjazd dla koni ciągnących karocę jest zdecydowanie łatwiejszy aniżeli w drugą stronę. W Airolo karoca ładowana jest na przyczepę a konie do specjalnej ciężarówki i w ten sposób odbywa się ich transport z powrotem do Andermatt. Prawie jak u nas w Tatrach, nie? 🙂

Jako bonus, podrzucam też zdjęcie z zachodu słońca na Sustenpass.

Mikroalbum z tego dnia:

Dalsza część wyjazdu nie miała już rowerowego tła. Zwiedziliśmy z buta dwa wąwozy i wyjechaliśmy raz jeszcze na Grosse Scheidegg, tym razem jednak autobusem. Na dzień odpoczynku są to znakomite propozycje. Jeżeli będziecie w okolicy i Wasze plany będą obejmowały coś więcej niż tyranie po górach – koniecznie odwiedźcie Aareschlucht i Gletscherschlucht. Jeżeli nie będzie czasu na obydwa – skierujcie się ku temu drugiemu. Jest tam mniej ludzi a samo miejsce, pomimo, że mniej znane, jest bardziej spektakularne.

Nas Szwajcaria zauroczyła – na pewno wrócimy w to samo miejsce w przyszłym roku. Jest tam jeszcze sporo miejsc do zobaczenia i sporo przełęczy do podjechania.

* – po tym wyjeździe naprawdę mam wątpliwość czy to Nivolet ma u mnie pierwsze miejsce czy została ona zdetronizowana przez Grosse Scheidegg. Muszę się jeszcze zastanowić 🙂

53x11.pl - BLOG KOLARSKI | Stworzył i prowadzi Michał Masłowski | Wdrożenie: Strony i sklepy internetowe WordPress Rzeszów