Plan na niedzielę był prosty – Passo San Marco. To jedna z tych przełęczy o kategorii HC, które nie są zbyt często odwiedzane, dzięki swoim dużo bardziej znanym sąsiadom. W końcu od Morbegno, z którego startowałem jest bardzo blisko na Mortirolo, Stelvio czy Gavię. Poza tym Święty Marek nie ma do zaoferowania tak spektakularnych serpentyn jak na Stelvio czy tak morderczego nachylenia jak Mortirolo. Cóż, wygląda na to, że ta przełęcz jest po prostu… zwykła, nudna i mało atrakcyjna.
Długość: 25.8 km
Przewyższenie: 1747m
Nachylenie: 7%
Dach: 1992m.n.p.m.
Nic bardziej mylnego. Powyższe liczby i zdjęcie mówią same za siebie. Ta przełęcz jest jedyna w swoim rodzaju. Brak serpentyn z pewnością odbija się na psychicznym aspekcie pokonywania podjazdów o takiej długości. Kiedy widzisz długą, unoszącą się, prostą drogę przed sobą a podjeżdżasz już 1,5h – różne myśli przechodzą przez głowę. I cały trick polega na tym, że wg mnie to końcówka jest tutaj najcięższa. Na szczęście widoki rekompensują zmęczenie.
Poprzednie kilometry mijają raczej spokojnie. Nachylenie jest w zasadzie cały czas zrównoważone, choć znajdzie się nawet jeden odcinek, gdzie droga opada oraz jedno wypłaszczenie. Od samego dołu zastanawiasz się, które siodło między szczytami przychodzi Ci właśnie zdobywać. Niestety, wszystkie te, którym się przyglądałem okazały się niewłaściwymi strzałami. Właściwa przełęcz wyłania się dopiero pod koniec podjazdu. A przewyższenie? Bliskie temu, które pokonujemy na Stelvio.
Co ciekawe, tego dnia – 1.11.2015, przełęcz była zamknięta. Stwierdziłem jednak, że zaryzykuję i podjadę do końca. Na szczycie, przy idealnej pogodzie przeprowadziłem śledztwo instagramowe i zobaczyłem, że 3 dni wcześniej było tam full śniegu. Zastanawiałem się, czy faktyczne ‘zamknięte’ znaczy zamknięte. Oprócz mnie kilka samochodów i motocykli wjechało pomimo zakazu ruchu na przełęcz. Pani, która robiła mi zdjęcie powiedziała, że jest to tylko teoretyczny zakaz jednak gdyby mi się coś stało to ubezpieczenie nie pokrywa w takim przypadku żadnej szkody. Ciekawe, bo zakaz ruchu był wyraźny.
Tak czy inaczej – wyjeżdżać na 2000m bez ruchu kołowego, po pustej drodze, w pięknych okolicznościach jesiennej aury, przy wspaniałej pogodzie i z widokami jakie można podziwiać u Św. Marka to niemal idealny scenariusz każdego, kto patrzy na kolarstwo troszeczkę szerzej niż cykl treningowo-wyścigowy i ubiera rok w sztywne ramy sezonu. Bo przecież sezon się już skończył – już nie wolno takich przewyższeń robić 🙂
Prawa autorskie zastrzeżone
53x11.pl - BLOG KOLARSKI | Stworzył i prowadzi Michał Masłowski | Wdrożenie: Strony i sklepy internetowe WordPress Rzeszów