Z sezonu na sezon wyrobiłem sobie pewien kolarski rytm. Przyszło mi to zupełnie naturalnie i powtarza się rok rocznie bez żadnych wymuszeń. Startując od zimy, gdzie jest dużo czasu na przeglądanie internetu za pomysłami i sprzętem, poprzez wiosnę, gdzie rozpoczyna się konkretna zajawka na szosę za sprawą wiosennych klasyków, lato, gdzie po prostu jeździ się dość dużo tu i tam i często-gęsto wyjeżdża się za granicę na rower, kończąc na jesieni właśnie, gdzie króluje MTB. Dlaczego? A no dlatego, że większość okolicznych asfaltów jest już zjeżdżone, zajawka szosą dawno straciła na intensywności, natura nabiera kolorów, przez co w górach możemy doświadczyć bajkowych obrazów, na szlakach jest mniej turystów niż w wakacje no i przede wszystkim temperatura spada – nie jest tak duszno ale nie jest jeszcze za zimno.
Mieszkając w dużym mieście nie ma za bardzo pola do popisu jeśli chodzi o szlaki na rower górski. Zawsze w trasę wplecie się kilka kilometrów asfaltu. U nas w regionie, w ciągu ostatnich lat bardzo dużo bocznych dróżek zostało wyasfaltowanych. Na szczęście dla szosowców, na nieszczęście dla górali. W okolicach Rzeszowa mamy jednak wciąż sporo fajnych terenów do jazdy poza asfaltami. Dla przykładu – niedawno ukończona pętla XC Przylasek, którą chłopaki zbudowali non-profit a która potrafi wycisnąć z człowieka niezłe poty i nauczyć pokory w kwestii techniki jazdy.
Oprócz lokalnych szlaków w koło komina, są jeszcze oczywiście te w górach. Myślę, że każdy ma jakąś swoją ulubioną miejscówkę. Moją jest zdecydowanie Beskid Sądecki i Pieniny. Jeśli zapytalibyście się mnie dlaczego – odpowiadam: po pierwsze – widoki. Pieniny i ich skaliste zbocza kontrastują z łagodnymi zalesionymi stokami Beskidu, w oddali Tatry a pod kołami nienaruszone, naturalne ścieżki. Po drugie – szlaki i ich różnorodność. Od szerokich szutrówek, poprzez kamieniste dukty do wijących się między drzewami leśnych singli. Po trzecie – przejezdność. W porównaniu do Bieszczad jest tam na prawdę mało miejsc, gdzie nie da się podjechać.
Polecam mój film sprzed paru lat, gdzie wybraliśmy się w tamte rejony w 20 października (!) a pogoda siadła po prostu perfekcyjnie. 20 stopni w cieniu i 0 chmur na niebie. Był to jeden z tych wyjazdów, które pamięta się do końca.
I właśnie od Beskidu Sądeckiego zaczęły się w tym roku jesienne wyjazdy na MTB. Choć oficjalnie jeszcze jesieni nie ma, rowerowa jesień już nastała. Niedawno byliśmy w środku tygodnia na szlakach BS a i w ten weekend wracamy tam aby wycisnąć z nich max podczas jednej trasy. Będzie sporo fajnych ścieżek, w tym słowackie Pieniny z mega zjazdem do Czerwonego Klasztoru. Więcej szczegółów niebawem. Postaram się o piękną fotorelację z wyjazdu. Tymczasem jako teaser, wrzucam 10 zdjęć i track z ostatniego wyjazdu.
Prawa autorskie zastrzeżone
53x11.pl - BLOG KOLARSKI | Stworzył i prowadzi Michał Masłowski | Wdrożenie: Strony i sklepy internetowe WordPress Rzeszów