BESKID SĄDECKI I PIENINY

MTB, 2 PAŃSTWA, 5 ROWERÓW, 80KM i 3000M W PIONIE

31 sierpnia 2015 by in category ks marcin zawada nowa ruda randki tagged as randki na 2, berlin randki, with 0 and 11
Home > MTB > Beskid Sądecki i Pieniny

Przejazd trasą wartą opisania w sobotę ma wiele zalet, z uwagi na to, że niedziela pozostaje wolna. Nie trzeba wracać następnego dnia do codzienności, można odpocząć po zmaganiach dnia poprzedniego (bo zazwyczaj trasa warta opisania to nie 5km wokoło bloku) no i przede wszystkim – można ją opisać w spokoju i co więcej, poświęcić na to dużo czasu. O Beskidzie Sądeckim pisałem już nie raz, m.in. na stronę naszego TrollTeamu. Mimo, że byłem w tamtych rejonach jeszcze kilkakrotnie (bo jest to jedna z moich ulubionych miejscówek) to od powstania tamtych wpisów, nie decydowałem się opisywać dlaczego uwielbiam tam wracać. Tym razem jednak, było tak bardzo #EpicRide, że postanowiłem temat przewałkować po raz kolejny. No i oprócz BS, były jeszcze Pieniny i Słowacja i piwo i…

Ale o tym za chwilę. Zacznijmy od samego początku. Baza – Piwniczna Zdrój. Obok Rytra jest to moja ulubiona miejscówka na start. Znajduje się w samym sercu BS, dzięki czemu możemy rzucić się na szlaki zarówno na wschód, w stronę Krynicy jak i na zachód, w stronę Szczawnicy. I tak jest tym razem. Lądujemy w Piwnicznej w piątek wieczorem. W sumie pięć osób. Zaczynamy od wspólnej kolacji przy Staropramenie i dyskusji o tym jak bardzo będziemy mieć przewalone jutro. Bo jakby nie patrzeć, plan na dzień następny ułożyłem ambitny. Bardzo ambitny.

Dystans:
>80km

Przewyższenie:
>3000m

Pasma:
Radzejowej i Małych Pienin

Dach:
Wielki Rogacz (1182 m)

6 rano, dzwoni budzik. Pierwsze niedobitki zwlekają się z łóżek około 6:20. Startujemy o 8. Na początek mamy do podjechania asfalt na Obidzę. Idealna rozgrzewka. Podjazd długi, na początku łagodny. Pod koniec jednak uderzający niczym Tyson w rytm In The Air Tonight i dający do zrozumienia co nas dziś czeka. Serpentyna przed hotelem i późniejsze płyty uświadamiają nam, że będzie dziś stromo i gorąco. Nie ma jeszcze dziewiątej a słońce przypieka zdrowo – 26 stopni. Tak czy inaczej – dzięki asfaltowi i płytom wspinamy się szybko i już po godzinie jazdy możemy się cieszyć świetnymi panoramami i górskimi szlakami. Od Obidzy kontynuujemy jazdę czerwonym szlakiem w kierunku Jaworek. W międzyczasie Piotrek (który zapomniał wziąć ze sobą kask) zatrzymuje się na szybką naprawę tylnego hamulca przy pomocy monet 5gr (to działa). Czerwony szlak, którym jedziemy, funduje nam masę funu. Na początku kilka technicznych sekcji i wijący się szuter. Następnie wypadamy na piękną polankę z widokiem na Tatry. Później znowu szutry, znowu technika i na koniec super zjazd do Jaworek – najpierw rozległą halą z zdradliwymi dropami i śliską trawą a pod koniec kamienisty singiel. Klimat jest przedni. Wypasające się owce, piękny widok na Pieniny i duża prędkość. Prawdziwe MTB. Do tego dochodzi fakt, że przez ostatnie kilka(naście?) tygodni praktycznie mieliśmy tu brak opadów. Jest mega sucho. Nigdy nie zdarzyło mi się jechać czerwonym i nie natknąć się na bajoro w charakterystycznych ku temu miejscach.

Z Jaworek kierujemy się na Przełęcz Rozdziela. Na początek jedziemy ścieżką pomiędzy skałkami w górę Białej Wody. Wąwóz Międzyskały oferuje nam szuterek rodem ze „Strade Bianche”, mostki i przejazdy przez potok. Pod koniec zaczyna się ściana. To doskonale znany mi podjazd/podejście (w zależności od warunków pogodowych) ku wspomnianej przed chwilą przełęczy. Tym razem oczywiście podjazd. Ciężki podjazd. Dojeżdżamy do szlaku granicznego, skręcamy w prawo i ładujemy się mozolnie na pasmo Małych Pienin.

Małe Pieniny z kolei dają nam szlak graniczny, biegnący ich granią. Logiczne więc, że mamy tu do czynienia z „hopkami”. Widoki są piękne. Panoramy bardzo rozległe. Gdzieniegdzie otwartą przestrzeń zawdzięczamy wiatrołomom z 2013r, kiedy to halny łamał drzewa jak zapałki w Tatrach i na Podhalu. Tym szlakiem lecimy aż do odbicia na żółty w stronę Słowacji. Lecimy, bo na jednym ze zjazdów szeroką halą, liczniki wskazują V-Max 72 km/h. Wybierzcie się tam sami i zobaczcie jak można się rozpędzić 🙂 Aha, jeszcze jedno:

Wysoką (to taki szczyt w paśmie Małych Pienin) omijamy trawersem nawet jeśli nie widać tam żadnej ścieżki. Nie radzę nikomu iść z rowerem na górę a później schodzić z rowerem z góry. Wjechać się nie da, zjechać raczej też.Tip of the day

Słowacja. Wita nas po królewsku. Stromy, kręty singiel między krzewami z takim widokiem, że nie wiesz czy jechać, czy zatrzymać się i podziwiać. Ja radzę jednak zjechać bo już kawałek niżej singiel się kończy i otoczenie zmienia się w moment. Lekki uskok i znajdujemy się na tapecie z Windowsa XP. Bezkresne, równiutko wystrzyżone pole, którym prowadzi szlak jest po prostu idealnym miejscem do robienia wszelkiego rodzaju panoram i generalnie do zabawy z aparatem. Dalej jedziemy przez Przełęcz pod Tokarnią, gdzie można za 10zł kupić puszkę piwa i 1,5l wody. Kierujemy się na Czerwony Klasztor. Po drodze mamy super singiel zalesionymi szczytami, przy skalnych ścianach, z korzeniami i kilkoma bardziej stromymi odcinkami. Później drogę leśną z masą kurzu, gdzie trzeba uważać aby nie zgubić szlaku, bo ten jeszcze na chwilę skręca w prawo na kolejny odcinek leśnego singla. Przełęcz pod Klasztorną Górą (słow. Sedlo Cerla) to miejsce gdzie nie można za żadne skarby skręcić w lewo i zjechać szutrówką do Czerwonego Klasztoru. To stąd zaczyna się najlepszy, techniczny odcinek zjazdowy z całej trasy. Jest on dość krótki jednak nadziany korzeniami, agrafkami i wąskimi przesmykami między drzewami.

Teraz czas na chwilę odpoczynku. Krótka sesja pod Trzema Koronami i jazda dalej. Mamy przed sobą ponad 10km po płaskim a nawet lekko w dół. Lecimy przełomem Dunajca. Malownicza ścieżka wzdłuż rzeki wije się wraz z nią. Na ścieżce niestety setki turystów, w tym znaczna cześć na rowerach. Na rzece również korek. Pomimo niskiego poziomu wody flisacy wiozą pasażerów tratwa za tratwą.

W Szczawnicy przerwa na obiadek na stołówce szkolnej. Całkiem smacznie i niedrogo (pomijając kompot za 2zł). Na pewno lepsze jedzenie niż w tych wszystkich szczawnickich burgerowniach, zapiekankowniach i frytkowniach. Obiad przy takiej trasie to bardzo ważna rzecz. Po naładowaniu akumulatorów zaczynamy najcięższą wspinaczkę tego dnia. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, że tak to zaplanowałem. Uphill na Palenicę stokiem narciarskim. W całości do podjechania, jednakże my kilka elementów podprowadzaliśmy. Słońce prażyło niemiłosiernie. Ściana na Palenicę wyprowadziła nas na krótką chwilę na grań Małych Pienin. Nie zawitaliśmy tam na długo bo po kilku kilometrach zjechaliśmy do Szlachtowej żółtym, kamienistym szlakiem. Tak, wiem to było trochę bez sensu ale bez tego nie wypełnilibyśmy planu.

W Jaworkach ostatnie tankowanie i zaczynamy najdłuższy tego dnia podjazd, w górę Czarnej Wody. Jest to chyba najlepsza opcja, żeby bez zbędnego żyłowania wygramolić się na pasmo Radziejowej. Ponad 10km podjazdu w prawdzie może dać się we znaki mniej zaprawionym w boju, jednak stałe, niskie nachylenie jest więcej niż odpowiednie na 60km dystansu i ponad 2000m pionu w nogach. A na górze… chłodek! Tak jest, pora dnia już była na tyle zaawansowana, że w końcu mogliśmy odpocząć od gorąca. Szlak na Wielki Rogacz przejechaliśmy w temp. około 20 stopni. Jak się później okazało, te 20 stopni zawdzięczaliśmy nie porze dnia a chmurom, które zaczęły dosłownie przelewać się od północy przez Pasmo Radziejowej. Piękny widok! Obserwowaliśmy to widowisko chyba z 15min.

Ostatni zjazd z Rogacza to już klasyka. Do Niemcowej szybki, szeroki, naszpikowany kamieniami i korzeniami. Tym razem w chmurach, przy niskiej temperaturze i w tak czadowym klimacie, że nawet zdjęcia nie oddają go na tyle dobrze, by go poczuć. Od Niemcowej żółty do Piwnicznej to na początku singiel a później kamienie i płyty. Widoki na wschodnią część BS. Słońce chylące się ku zachodowi. Genialne światło.

Ponad 80km, ponad 3000m w pionie. Kąpiel, samochód, powrót. I wiecie co w tym wszystkim jest najdziwniejsze? Koniec sierpnia – czyli jeszcze wakacje, weekend, idealna pogoda, cały dzień na szlakach. Turystów dałoby się policzyć na palcach obu rąk, rowerzystów nie dało by się policzyć bo nie spotkaliśmy po drodze ani jednego. Oczywiście nie uwzględniam tutaj tłoku na Przełomie Dunajca. A w Szczawnicy przy głównej drodze, w smrodzie spalin ludzi tyle, że przejechać po chodniku się nie da. Mało tego, na Palenicę jest czynny wyciąg. Nawet tam wyłazić nie trzeba.

A można by tak wspaniale spędzić dzień. Tak jak my. Zmęczyć się cholernie ale przy tym tak doskonale odpocząć od codziennych problemów. Dać sobie w palnik konkretnie ale przeżyć przy tym tyle wspaniałych chwil, do których później z wielką radością będzie można wrócić. Ale wiecie co, z drugiej strony to dobrze. Bo te piękne szlaki, będąc prawie puste w szczycie sezonu, będą jednocześnie bardziej bezpieczne dla mnie, kiedy kolejny raz tam zawitam i będę pruł ponad 70km/h po pustej, szerokiej hali z niesamowitym widokiem przed oczami.

53x11.pl - BLOG KOLARSKI | Stworzył i prowadzi Michał Masłowski | Wdrożenie: Strony i sklepy internetowe WordPress Rzeszów