PODSUMOWANIE SEZONU 2014

21 grudnia 2014 by in category Życie with 2 and 3
Home > Życie > Podsumowanie sezonu 2014

Grudzień to taki miesiąc, który przynosi ze sobą czas refleksji. Po 2-letniej przerwie w dzieleniu się moimi rowerowymi rozważaniami i przygodami z internetem, pomyślałem sobie, że warto do tego wrócić.  Stwierdziłem, że brakuje mi rowerowego pamiętnika, jaki prowadziłem kiedyś. Chcę mieć do czego wracać w zimowe wieczory (11°C) takie jak ten. Zaczynam z grubej rury, na dobry początek – podsumowując.

Styczeń i luty pomijam, bo nie działo się nic, co miałoby związek z rowerami. Zimy de facto nie było – więc jeździć się dało. Ja nie jeździłem. Zimowa przerwa od roweru to dla mnie naturalna kolej rzeczy. Zaczynając sezon w marcu, w zasadzie już pod koniec sierpnia nie chce mi się jeździć. Przeczekanie zimy ma u mnie z reguły wymiar narciarski, o ile aura na to pozwala. Wracając do sedna: sam sezon przemijał raczej spokojnie. Kwiecień i maj były totalnie rowerowe, później liczba godzin poleciała przez pół ze względu na absorbującą pracę. Z założenia olewałem wyścigi, choć było kilka wyjątków. Nie przygotowywałem się do żadnego z nich, nie miałem żadnych celów, po prostu jeździłem na rowerze.

Marzec

15 godzin

327 kilometrów

7x na rowerze

Miesiąc rozruchowy. Mocy brak, z pogodą średnio – jeździć trzeba. Nawet nie tyle, że trzeba ale w marcu już tak drze na rower, że wykorzystuję każde okienko pogodowe jazdę. W marcu złożyliśmy nowe koła do Focusa Ewki. Zaczęła się jazda na szytkach a sam rower zyskał +100 do prezencji. Teraz to istna rakieta.

Kwiecień

44 godzin

1064 kilometry

17x na rowerze

Choć pogoda jeszcze nie była idealna, zaczęła się jazda na poważnie. Odbył się pierwszy, inaugurujący sezon, wypad z Ekipą TROLL TEAM w Beskid Wyspowy. Ekipa była podzielona na szosowców i MTB. Ja z dziewczynami jeździłem na szosie. Zdobyliśmy m.in. Przełęcz Knurowską w Gorcach, zaliczając przy okazji pierwszą setkę w sezonie. Kwiecień to też pewnego rodzaju przełom w moim podejściu do MTB – miałem pierwszy raz okazję przetestować prawdziwego, pełnowartościowego 29-era. Był to Scalpel, zapożyczony od Larego. Testy te na tyle przekonały mnie do 29, że miesiąc później stałem się posiadaczem nowego roweru. Oprócz tego, odkryłem nowe oblicze Beskidu Niskiego – podczas rekonesansu Klasyku Beskidzkiego, odbywającego się co roku w Łosiach.

Maj

40 godzin

779 kilometry

16x na rowerze

Zaczęło się od wspomnianego wyżej, szosowego, Klasyku Beskidzkiego, gdzie pechowo złapałem pierwszego kapcia w sezonie. Kolejny tydzień przyniósł Maraton MTB w Łańcucie, gdzie z kolei rozwaliłem tylne koło w Scale (pomimo tego udało mi się dojechać do mety). Trzeci tydzień maja zaowocował zakupem nowego roweru MTB – Trek Superfly FS 7. Jego pierwsza jazda zakończyła się dość szybko i pechowo.  Tydzień ten zaprowadził mnie również na przepiękną, widokową szosę z Komborni do Czarnorzek.  Czwarty tydzień, to istna poezja. Esencja europejskiego MTB, czyli wypad nad Jezioro Garda. Półki nad przepaściami, podjazdy po 1800m, szaleńcze zjazdy na kompletnie beznadziejnych hamulcach w nowym rowerze. Zdobyte m.in. Passo del Tremalzo.

Czerwiec

26 godzin

618 kilometrów

11x na rowerze

Czerwiec był bardzo gorący. Przyniósł ze sobą spadek ilości godzin spędzonych na rowerze, pierwsze zwycięstwo Ewy w Cyklokarpatach, gdzie ja jechałem bez numeru, oraz mój drugi i przedostatni wyścig w tym sezonie – maraton w Krośnie. W Czerwcu eksplorowałem z Miśkiem Grochowiczną oraz pojeździłem po okolicy na szosie. Wystąpiłem również w roli kibica na maratonie w Polańczyku, gdzie organizatorzy nie popisali się organizacją zawodów.

Lipiec

20 godzin

356 kilometrów

8x na rowerze

Jeszcze mniej godzin na rowerze. Zwykłe jazdy po okolicznych górkach przeważyły nad tylko jednym, dalszym MTB – przejazdem bez numeru wraz z maratonem w Jaśle, gdzie zostałem oparzony w łydkę tarczą hamulcową jednego z zawodników. Ten incydent wykluczył mnie z jazdy na kolejne 1,5tyg. Co roku jakaś przygoda…

Sierpień

20 godzin

302 kilometrów

5x na rowerze

ALPY! Udało się i w tym roku. Wyjazd będący dłuższy czas pod znakiem zapytania, ostatecznie odbył się w wersji skróconej, bo tylko 3 dni jeździliśmy na rowerach. Dla mnie nowe doświadczenie – spanie na kempingach w przyczepie. Ostatecznie zrobiliśmy Sella Rondę, dłuższą rundę po Dolmitach, której najdalszym punktem od bazy była Passo Valparola oraz, jako kropka nad i, klasycznie – Stelvio.

MTB. W sierpniu to „Maraton” – bo znów bez numeru – w Wierchomli, gdzie trasa do połowy była fajna a później wujowa, oraz wypad z Trollami do Rytra, gdzie nie obyło się bez przygód w krzakach… Ostatecznie wyjazd był BARDZO udany. Zjazdy na fullu 29 i hamulcach XT to mistrzostwo świata.

Wrzesień

22 godziny

411 kilometrów

10x na rowerze

Wrzesień to przede wszystkim, zwycięski dla Ewki, finał Cyklokarpat w Dukli. Pierwsze miejsce w kategorii i pierwsze w open kobiet. Jest się czym cieszyć, zwłaszcza że walka była do ostatnich kilometrów. Ostatecznie o zwycięstwie w open zdecydowało 9,15 pkt, które na tle wszystkich zdobytych 2389,52 jest wartością bardzo, bardzo niską.

Co do mojej osoby… Ostatni wyścig w sezonie – MTB Boguchwała, czyli lokalny, zaprzyjaźniony “ogórek” który cieszy się bardzo dobrą reputacją. I nie ma się czemu dziwić bo zorganizowany jest bardzo dobrze. Krąży nawet taka legenda, że chwałę na lato zdobywa się w Łańcucie a chwałę na zimę – w Boguchwale.

20 września pojechaliśmy do Rytra – naszej ulubionej bazy wypadowej na typowy Beskid Sądecki, który nigdy się nie nudzi. Wyjazd busem, w licznym składzie – jak zawsze super!

Październik

22 godziny

411 kilometrów

10x na rowerze

Ilościowo mizernie bo tylko dwa dalsze wyjazdy na MTB i jeden lokalny. Jakościowo natomiast to istna poezja. Wyjazd w Pieniny i zaliczenie ich słowackiej części to była najlepsza rowerowa decyzja roku. I pomimo tego, że wyjechaliśmy dość późno i ledwo nam się udało wrócić przed zmrokiem, uważam, że ta traska to absolutny TOP. Widoki, single, pogoda – cudo!

Drugi wyjazd, niezarejestrowany przez GPS to okolice Wysowej. tutaj już nie było tak pięknie bo było mokro i zimno. Trasa trudna – pionowe podejścia dawały się we znaki. Mimo wszystko było jednak fajnie.

Podsumowując podsumowanie, wyszło jakieś 4000km i 200h. Dramatu nie ma ale szału też nie. 2013 był o wiele bardziej obfity w jazdę na rowerze. Ponieważ celów na 2014 nie miałem – z niczego się nie rozliczam. to był fajny rok. Nowy rower, sporo MTB, sporo nowych, fajnych tras, GARDA, Alpy. Nie mogę narzekać. Pomimo kontuzji zapamiętam ten rok jako bardzo pozytywny.

 

Do zobaczenia na trasach w 2015!

53x11.pl - BLOG KOLARSKI | Stworzył i prowadzi Michał Masłowski | Wdrożenie: Strony i sklepy internetowe WordPress Rzeszów